poniedziałek, 8 lipca 2019

Bar



- Jasne! Najłatwiej jest uciec! - krzyknęła blondynka, kiedy już otwierałem drzwi. - Jeśli wyjdziesz, możesz już nie wracać! - był to już klasyczny tekst po każdej naszej kłótni, kiedy chciałem zniknąć na kilka godzin i ochłonąć. Zatrzasnąłem za sobą drzwi z głośnym hukiem i w obawie, że dziewczyna będzie chciała mnie zatrzymać jak to czasami miała w zwyczaju, w popłochu zbiegłem ze schodów i czym prędzej wyszedłem z bloku, w którym mieszkałem wraz z Pacyfiką - moją dziewczyną. A może byłą dziewczyną? Kogo ja próbuję oszukać? I tak do niej wrócę, jak za każdym razem.
Wyjąłem paczkę czerwonego marlboro z kieszeni kurtki i włożyłem papierosa do ust, następnie schowałem z powrotem pudełeczko na miejsce i sięgnąłem po zapalniczkę, którą miałem w tej samej kieszeni co papierosy. Zapaliłem fajkę i mocno zaciągnąłem się dymem. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek zacznę palić? Że kiedykolwiek zrezygnuję z regularnego uczęszczania na uczelnię, by uszczęśliwić tym jedną osobę. Że porzucę swoją ukochaną rodzinę dla jednej dziewczyny.
Nogi samowolnie stawiały duże, powolne kroki, prowadząc mnie donikąd, podczas gdy myśli obiegały tylko jedną osobę i wszystko co z nią związane - Pacyfikę. Nie miałem pojęcia dokąd mogę iść, zatrzymać się i przemyśleć to wszystko. Słońce zaszło już dawno za horyzont, a czas biegł nieustannie, coraz to szybciej i szybciej. Byłem już w różnych miejscach należących do mojej przeszłości. Stałem pod drzwiami mojego dawnego domu, w którym mieszkałem przez ponad dwadzieścia lat. Z okien wydobywało się żółte światło, a zza drzwi tętniące życiem, a zarazem szczęściem odgłosy. Nie miałem odwagi, by zastukać w drewniane drzwi, więc szybko stamtąd odszedłem. Byłem też pod moją uczelnią, od której to wszystko się zaczęło. To tam poznałem Pacyfikę - niezwykle słodką i urodziwą dziewczynę, która wywołała w moim życiu tyle uzależnień i tyle lawin nieszczęść.
Obecnie znajdowałem się u progu baru, do którego chodziłem kiedyś po zajęciach wraz ze znajomymi, a potem razem z nimi i Pacyfiką, aż w końcu przestałem odwiedzać to miejsce, ze względu na nalegania blondynki. Wbrew temu, że nie przychodziłem tutaj tylko rok, wiele się zmieniło. Przykładowo stary, tandetny, rozwalający się już szyld i okropna nazwa, a przed drzwiami klubu stał obecnie ochroniarz, którego kiedyś nie było. Wszedłem do baru bez najmniejszych problemów, pozbywając się uprzednio kolejnego z kolei wypalonego papierosa. Mimo że od jakiegoś czasu na niebie gościł mrok i piękny, lśniący księżyc, w pomieszczeniu nie było jeszcze wielu gościu.
Podszedłem do jednego z barmanów i zamówiłem kufel lanego piwa, z góry zapłaciłem, i kiedy tylko dostałem trunek, natychmiast udałem się do najmniej dostrzegalnego miejsca w pomieszczeniu. Nie chciałem wpaść przypadkowo na któregoś z moich dawnych znajomych czy przyjaciół. To zabolałoby, gdyby z uśmiechem na twarzy zaczęliby mnie wypytywać: jak tam u mnie? Dlaczego przestałem się odzywać? Czy wciąż jestem z Pacyfiką? Czy wciąż uczęszczam na ten sam kierunek, bo ostatnimi czasy nie widują mnie na zacjęciach. Wziąłem łyk gorzkiego piwa i zacząłem rozmyślać.

Muzyka dudniła coraz to głośniej, a klientów w klubie było zdecydowanie więcej. Lekko już zamroczony alkoholem chciałem odejść od stołu i najzwyczajniej w świecie wyjść z baru i udać się do najbliższego parku, by przenocować na ławce. Jednak moje samopoczucie utrudniłoby mi na tyle skutecznie przeciśnięcie przez bawiący tłum, że postanowiłem nawet nie ryzykować i czekać grzecznie, aż w sali będzie dużo mniej gości lub moje samopoczucie trochę się poprawi.
Czas mijał mozolnie, dopóki nie przysiadł się do mnie czarnowłosy chłopak z niezwykle pięknymi zębami, które wręcz mnie onieśmielały. Jego lekko przydługie kręcone włosy słabo odbijały różnokolorowe światła lamp, dodając mu iście młodzieżowego wyglądu. Postawił swój kufel piwa na stole, po czym zaczął mnie zagadywać:
- Cześć, przyszedłeś sam? - Szybko podniósł swój dzban i wziął niewielki łyk złocistego napoju.
W odpowiedzi kiwnąłem tylko głową, nie mając ochoty na kontynuację rozmowy.
- Nie jesteś zbyt rozmowny, co? - pytając zaśmiał się. - No cóż, jestem Patrick, a ty?
- Dipper.
- Cóż... Dipper, ktoś cię wystawił, żeś taki przygnębiony? - położył mi rękę na dłoni, którą akurat miałem na stole. Zignorowałem to i niezrażony tym, nie odsunąłem ręki.
- Niezupełnie - odpowiedziałem.
- W takim razie... - przerwał na chwilę, po czym kontynuował. - Może miałbyś ochotę pójść ze mną na zaplecze?
Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. Zdziwiła mnie propozycja Patricka. Zacząłem się rozglądać po tłumie - nie dostrzegałem żadnej dziewczyny. Zacząłem łączyć ze sobą poszczególne wątki: zmiana nazwy i szyldu, sami mężczyźni w klubie i w końcu sama propozycja - w duchu strzeliłem sobie porządnie z liścia w twarz, czy mogło być jeszcze gorzej? Właściwie owszem, gejowski bar jest dużo lepszą opcją niż spotkanie dawnych przyjaciół, po czym tłumaczyć im się dlaczego zerwałem z nimi kontakt.
- Wybacz, ale nie jestem zainteresowany - odpowiedziałem po dłuższej chwili milczenia. Miałem dość już wiercącego na wskroś wzroku Patricka. - Może kiedyś.
- Szkoda... - westchnął. - Jesteś uroczy i w stu procentach w moim typie - dodał, kiedy wstawał od stołu, a następnie odszedł.
Cieszyłem się, że brunet nawet nie próbował na mnie naciskać. Nie bardzo uśmiechało mi się - jak to wcześniej ujął Patrick - iść z nim na zaplecze i (jak da się domyśleć) robić z nim te wszystkie rzeczy, które robiłem z Pacyfiką. Kiedy miałem pewność, że mężczyzna oddalił się już wystarczająco daleko, podniosłem się z miejsca i zacząłem przeciskać przez upierdliwy, zajęty sobą tłum, który popychał mnie to w jedną stronę, a to w drugą. Sporo wysiłku kosztowało mnie, by nie wpadać na innych lecz moje starania były na próżno, przez co za każdym razem musiałem z osobna wykrzesać z siebie dość głośne ,,przepraszam", na które i tak za pewnie poszkodowany nawet nie zwrócił uwagi.
Nie miałem pojęcia jak wiele już przebyłem tego przepełnionego ludźmi trójkąta bermudzkiego, jednak nie miałem już sił, by uchronić się przed wpadaniem na innych. W końcu wpadłem na niewłaściwą osobę. Przełknąłem głośno ślinkę, kiedy ogromny mężczyzna odwrócił się w moją stronę.
- Bardzo przepraszam - wyjąkałem i wycofałem się o krok, może dwa. Gdybym mógł, cofnąłbym się jeszcze dalej, ale niestety, dotknąłem plecami kolejną osobę. Na moje szczęście facet za mną nie zwrócił na to nawet uwagi.
- Dobrze się czujesz? - mężczyzna, na którego wpadłem, zapytał o dziwo z troską w głosie. - Chodź, pomogę ci dotrzeć do baru. - Wszystko działo się zbyt niespodziewanie i o wiele za szybko, przez co nawet nie próbowałem zaprotestować i odejść w kierunku wyjścia, tylko posłusznie szedłem za prowadzącym mnie facetem.

Kiedy dotarliśmy do baru, mężczyzna kazał mi usiąść na wolnym stołku i natychmiast zamówił dla mnie wodę. Zapytał czy ma wezwać pogotowie, a kiedy odmówiłem od razu zapytał ile wypiłem.
- O kufel za dużo - odparłem wymijająco, na co mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Cóż, ja już będę wracał do mojego przyjaciela - wskazał ruchem głowy w stronę tłumu. - Zostawiam cię pod opieką tych dżentelmenów - tym razem wskazał na barmanów - więc jeśli zemdlejesz, oni się powinni tobą zająć- poczochrał mnie swoją ogromną łapą po głowie.
- Dziękuje za pomoc - podziękowałem dość nieśmiało odwracając wzrok. Nie spodziewałbym się takiego gestu od obcego, napakowanego jegomościa, któremu bliżej z wyglądu do bandyty niżeli skorej do pomocy osoby.

Miałem wrażenie, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Nie wiedziałem, ile tutaj siedzę i za ile uda mi się wydostać na zewnątrz. Jedyne, czego chciałem w tym momencie to wstać i wyjść, ale byłem na to zbyt słaby. Czas płynął mozolnie. Podczas siedzenia przy barze, przewinęło się koło mnie kilkanaście par - większość z nich była kompletnie nawalona, przez co mogłem dostrzec od czasu do czasu minę poirytowania na twarzy czerwonowłosego barmana, choć muszę przyznać, że jegomość nie dawał tak łatwo rozpoznać swojego niezadowolenia - trochę mi zajęło rozgryzienie jego mimiki. Kilka innych osób próbowało zagadywać mężczyzn, jednak ci z łatwością ich zbywali tekstami: ,,Proszę mi wybaczyć, ale muszę zająć się pracą", ,,jestem hetero", ,,mam kogoś" lub zwykłym ,,nie jestem zainteresowany". A kiedy trafiał na faktycznie upartego klienta, co za wszelką cenę chciał z nim poflirtować, wołał do swojego pomocnika zza lady: ,,Kotku, weź wytłumacz temu panu, że jestem tylko twój." co natychmiast zniechęcało większość flirciarzy.
Były momenty luzu dla pracowników, to znaczy nie musieli nikomu przygotowywać drinków, a wtedy jeden z nich wyciągał białą ścierkę i wycierał marmurowy blat, podczas gdy drugi - czyli Szatyn - polerując szklanki i widząc, że tkwię tutaj od dłuższego czasu wyraźnie już znudzony, zaczynał ze mną rozmowę o swojej pracy, co natychmiast umilało mi czas. Dowiedziałem się, że wbrew tego co dostrzegłem, oboje z pracowników bardzo lubią tę pracę i nie wyobrażają sobie mieć posadę w innych klubach. Szybko jednak do barku wracali ludzie i zamawiali trunki. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy jeden z gości chwiejąc się na nogach pomylił nazwę drinków i zamiast zamówić ,,Sex on the beach" powiedział ,,Sex with the bitch"*.
W pewnej chwili ktoś zajął miejsce obok mnie. Z automatu zerknąłem w stronę mojego sąsiada, który wyglądał bardzo elegancko w porównaniu do innych obecnych w tym klubie, łącznie ze mną. Jego przydługie blond włosy wyglądały doprawdy wytwornie, a czarna marynarka była dokładnie wyprasowana. Natychmiast odwróciłem spojrzenie od mężczyzny, besztając się w środku za zbyt długie przyglądanie się.
- Dwa razy Pina Colade - zamówił bez zbędnego ględzenia.
Coś sprawiało, że moje samopoczucie przy mężczyźnie jeszcze bardziej się pogorszyło. Chciałem się przesiąść, ale jakby to wyglądało, gdybym zmienił stołek, będący zaledwie trzy metry dalej? Co najmniej dziwnie, a wręcz bezczelnie w stosunku do blondyna. Niestety, ale na odejście od lady też nie mogłem sobie pozwolić, gdyż tłum zamiast się pomniejszać, miałem wrażenie, że robił wręcz odwrotnie. Poczułem wibracje w kieszeni kurtki - był to telefon i nawet nie musiałem spoglądać na wyświetlacz, by dowiedzieć się, kto do mnie dzwonił. Wyjąłem go z kieszeni i moje przeczucia się potwierdziły, na błękitnym tle wyświetlacza widniało imię ,,Pacyfika"; bez namysłu odrzuciłem połączenie i schowałem telefon z powrotem do kurtki.
- Czyżby dziewczyna? - zagadał jak gdyby nigdy, nic odbierając swoje drinki.
- Niezupełnie - odparłem.
Mężczyzna tylko mruknął ciche ,,Yhym..." na znak zrozumienia, po czym podał mi jedną ze szklanek mówiąc:
- Proszę - zdziwiłem się.
- Przepraszam, ale ja pana nie znam - wymamrotałem, nie chcąc przyjmować trunku.
- W takim razie poznajmy się. Bill Cipher, miło mi - przedstawił się szarmancko, podając mi prawą dłoń.
- Dipper Pines - wiedząc, że byłoby niegrzecznie, gdybym olał blondyna, również się przedstawiłem, ściskając krótko jego dłoń. - Proszę wybaczyć, ale niezbyt mam ochotę na picie alkoholu.
Mężczyzna westchnął, po czym dodał:
- Noc jest jeszcze młoda, ledwo chwila po jedenastej, a ty już ,,straciłeś" ochotę na alkohol? - zironizował. - Doprawdy, dokąd ten świat zmierza, skoro teraz w barze można spotkać młodzieńców unikających jakichkolwiek procentów? Doprawdy, nieczęsty widok, Dipperze Pinesie - zaśmiał się.
- Ależ pijam od czasu do czasu alkohol, ale nie będę ukrywał, źle bym się czuł przyjmując drinka od ledwo poznanej osoby.
Uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Wiesz co? Lubię cię Dipperze Pinesie, wydajesz się być ciekawą osobą.
Cieszyłem się, że słabe światło nie do końca oświetla moją twarz, która z całą pewnością obecnie przypominała kolor dojrzałego pomidora.
- Wystarczy Dipper - starałem się przybrać w miarę obojętny ton głosu, miałem nadzieję, że mi udało się.

Całkiem długo rozmawiałem z Cipherem - moim wyznacznikiem czasu był tłum, który zdecydowanie się pomniejszył od momentu, gdy mężczyzna się do mnie dosiadł. Gawędziło nam się całkiem miło, choć muszę przyznać, że gdyby nie niektóre dość zgryźliwe pytania i komentarze, to mogłoby być lepiej.
W pewnym momencie zadał mi pytanie:
- Mógłbym nazywać cię ,,Sosenką"? - wziął łyk swojego napoju.
- Skąd pomysł na taką ksywkę? - zaśmiałem się.
- Twoje nazwisko brzmi prawie jak sosna - odparł swoim niezwykle ciepłym głosem. - Kilka razy już prawie się przejęzyczyłem i nazwałbym cię Sosną.
Zastanowiłem się przez chwilę rozważając wszystkie za i przeciw, po czym stwierdziłem, że tak naprawdę nie robi mi to większej różnicy:
- W takim razie, skoro ja jestem Sosną, to ty możesz zostać trójkątem. - Wskazałem na jego złoty łańcuszek, na którym wisiała niewielka obwódka trójkąta.
Bill jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi i dodał:
- Zgoda, Sosenko.

- Sosenko, miałbyś coś przeciwko, gdybyśmy zmienili lokum? - spytał. - Już niedługo będą zamykać - dodał jako usprawiedliwienie na zadane pytanie.
- Nie jest już zbyt późno? - natychmiast przypomniał mi się jeden z momentów tego wieczoru, kiedy to po trzecim drinku zaczął zamawiać tylko i wyłącznie bezalkoholowe napoje. - Nie zrozum mnie źle, ale nie idziesz jutro do pracy? - Spaliłem buraka, kiedy zdałem sobie sprawę, jak to brzmi: ledwo poznany facet pilnuje drugiego, by wyspał się do pracy. Na moje szczęście Bill tylko się uśmiechnął.
- Mam na dziesiątą do pracy, więc nie musisz się tym przejmować. Dam radę wstać - wytłumaczył.
Odetchnąłem z ulgą, że Bill nie wziął tego pytania zbytnio do siebie.
- Idziemy do mnie? - Odstawił szklankę na bok i podniósł się ze stołka, a błysk w jego lewym oku o kolorze złota, sprawił, że nie chciałem odstępować blondyna na krok. Zresztą i tak nie miałbym dokąd się udać. Wciąż nie miałem ochoty na zmierzenie się z Pacyfiką i powrotu do kolejnych z kolei zwad o byle pierdołę.
- W porządku - powiedziałem, opuszczając swoje miejsce.

______________________


*ta sytuacja pochodzi z filmu na YT ,,śmieszne sytuacje w barze" czy jakoś tak. ¯\_ツ_/¯
Zapraszam na mojego wattpada: Saksoia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz